“Gemini man” był światu tak potrzebny jak pandemia. No to przypiął, ni przyłatał. Ang Lee słynie z reżyserowania „lepszych” filmów. Ten do tej kategorii niestety nie należy. Henry lat 51 to wyborowy strzelec z wyboru, który po ostrzeleniu klienta numer siedemdziesiątego któregoś postanawia przejść na emeryturę . Chłopina się narobił w swoim życiu i ze średnia półtorej osoby na rok uważa, że zasłużył na odpoczynek. Oczywiście jak każdy wielki bohater (sic !) jego „impreza pożegnalna” nie może zakończyć wie na kilku piwach w lokalnym pubie, a demolką chaotycznie porozrzucanych po mapie świata lokalizacji. By podarować mu dar wiecznego odpoczynku, szefostwo wysyła za nim młodego snajpera. Nie, nikt nie był zdziwiony, że ów młodzik był po prostu młodszą wersja naszego prawie emerytowanego głównego bohatera. W końcu to zostało już zdradzone w zajawce. Film był płytki, fabuła opera na idei stworzenia perfekcyjnej maszyny do zabijania, przynudza. Nie było tam nic innowacyjneg...
hehe...fajna mała:)
OdpowiedzUsuńWiem :) Wczoraj zobaczyłyśmy ją z Panią Kane w pudełku z ruchomymi obrazkami. Po reklamie była chwila konsternacji pt: "Czy ona powiedziała co powiedziała czy tylko nam się wydawało?".
OdpowiedzUsuńŚwietna mała :D
OdpowiedzUsuńpowalająca i przeurocza! :D
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, ale ja nie słyszę, co dziewczynka mówi na końcu.
OdpowiedzUsuń@ baluk
OdpowiedzUsuń"I don`t like boys"
Ach, rzeczywiście :)
OdpowiedzUsuńPrzygłuchy Baluk