Meldunkowa






 Za każdym razem jak jestem w Polsce mam taka sado-masochistyczna potrzebę udania się do jakiegoś urzędu. Tym razem postanowiłam się wymeldować. Padło na urząd miasta. Instytucji tej nie odwiedziłam od ponad dekady wiec swe pierwsze kroki skierowałam ku informacji.


Jak wiadomo urzędy bez względu na postfiks to gmaszyska, najczęściej wielopiętrowe i uskrzydlone.

- Chciałam zapytać, gdzie znajdę dział meldunkowy - zaczęłam grzecznie

- Pokój numer pięć - odpowiedziała interaktywna nawigacja informacyjna urzędu, nie odrywając oczu z 'Zżycia na gorąco'.

Myślę sobie, może urzędu na kurs z Centromer Service nie stać czy coś. Draże dalej.

- A pokój numer piec w która dokładnie stronę?

Gdyby spojrzenie mogło zabić to by mnie musieli z tej marmurowej posadzki zeskrobywać.

Przerwałam lekturę gazety. Ba, mojemu informatorowi chyba zrobiło się gorąco.

Jak śmiem do urzędu przychodzić i nie wiedzieć, gdzie pokój numer piec.

- W prawo, do końca korytarza - pokazała ręka i mamrocząc coś pod nosem wróciła do czytania gazety.


Pukam.


Cisza.


Ryzykuje


Wchodzę.


Wszyscy chyba wstali dzisiaj z lóżka lewa noga. Pani meldunkowa zdecydowanie do tej grupy należała.

- Czy mogę wniosek o wymeldowanie się?

Nie odezwała się, pokazała palcem na bloczek A4 który leżał na końcu lady.

- A ma pani może długopis?

Nie wiem czy polszczyzna mi się pogorszyła czy może mam problem z akcentem, ale jak się tylko odezwę to się dziwnie na mnie patrzą.

- Nie mam.

(Kłamie. Widzę, że na biurku stoi cały kubek wypchany długopisami)

- No to czym mam sobie wypełnić podanie?

Cisza.

- To skoro nie ma pani długopisu, gdzie takowy mogę znaleźć?

- W kiosku sobie można kupić.



No oczywiście, że w kiosku. Małym sklepiku w zmowie z urzędem, posiadającym monopol na długopisy w promieniu kilometra.



Zakupiłam długopis. Kosztował tyle co cala paczka.



Wracam do pokoju numer piec. Wręczam wypełniony formularz.

- A gdzie drugi wniosek? - pyta meldunkowa

- Jaki drugi wniosek? 

- O meldunek.

- Ale ja się wymeldowuję

- Pani się wymeldowuje i trzeba się gdzieś zameldować. Tymczasowy czy stały.

- Ale co? - totalnie zgłupiałam

- Meldunek, tymczasowy czy stały.

- Żaden. Ja się nie melduję.

Patrzy na mnie jak na głupia. Może to jednak akcent?

- Wiec, który ten formularz dać?

Po pięciu minutach tłumaczenia, że nie mam zamiaru się nigdzie meldować, bo w Polsce już nie mieszkam, wreszcie do pani meldunkowej jakoś to dotarło.



Gdy już myślałam, że to koniec po tym jak przybiła kilka pieczątek, zza kuloodpornej szyby dobiegł mnie glos meldunkowej

- Dowodzik poproszę

- Nie mam - odparłam

(Kłamie. Mam, lekko nieświeży, bo data ważności skończyła się cztery lata temu)

- Ale jak to nie ma pani.

- No nie mam, przeterminował się. Zgubiłam. Smok z komodo zjadł. Nie mam.

- To jak tak bez dowodu można?

- Jak widać można, paszport może być?

Wzięła. Popatrzyła krytycznie. Tak wiem, paszport jest sprzed kilku kilogramów.

Ostatnia pieczątka.

Cisza.

Czekam.

Czekam.

Czekam.

W tym czasie meldunkowa zasiadła przy swoim biurku i zaczęła pic herbatę.

Zapytać, czy skończyła czy nie? Pytam.

- No oczywiście, że skończyłam - odpowiada - no chyba, że się chce pani zameldować...

Udałam, że tego ostatniego już nie słyszę.


Komentarze

  1. Zdarza się trafić na normalnego urzędnika, a czasem nie. Jak w życiu w kontaktach z innymi ludźmi. Najważniejsze w tym by samemu nie zgłupieć, nie schamieć, nie ponieść w świat tych niedobrych emocji. Przypomina mi się taka historyjka kiedyś zasłyszana jak taki naprawdę skromny, grzeczny człowiek poszedł do urzędu coś załatwić i trafił na taką harpię, która nim zaczęła bez ogródek pomiatać. I trwało to jakiś czas, on grzeczny, ona coraz bardziej nie, aż w końcu ten mężczyzna do tej urzędniczki odezwał się takim ton litościwym i spokojnym: "Och, nie dość że pani taka brzydka, to jeszcze taka niedobra". Zabrzmiało w tym takie współczucie, że nie sposób było się gniewać. Kobietę zatkało i już nie mówiąc ani słowa obsłużyła szybko i sprawnie petenta.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ladies like us

Tęcza nad Nowym Jorkiem