Marianne

Na piątek 13-go Netflix przygotował premierę „Marianne” serialu, którego trailer zapowiadał coś pomiędzy „Ringiem” a „Conjuringiem”.

Wraz z Panią Kane zasiadlyśmy do „biesiady”. Niestety zamiast dreszczy przechodzących po kręgosłupie,  chowania twarzy w poduszkę i nerwowych okrzyków, tak naprawdę nie wiedziałyśmy jak to coś zaszufladkować. 

Po połowie pierwszego sezonu już wiem, tego serialu nie można brać na powaznie, ani tez oczekiwać nie widomo czego. Pierwsza połowa sezonu to nie horror a pastisz. To „Zombieland” połączony z „Sin city”. 
Nie oczekujcie „The hounting of hill house”, nastawnie się na „Shaun of dead”. Od czwartego odcinka następuje zmiana, serial staje się ciemniejszy, jest mniej humoru a więcej horroru w stylu „Insidious”. 
Jeśli zamierzeniem było stworzenie czegoś w rodzaju „Cabin in a woods” to się udało. Bawienie się gatunkiem wychodzi reżyserowi wyśmienicie. Lynch, King, egzorcyzmy, czarownice, opętanie, żywe trupy, dużo krwi, martwe dzieci i szatańskie nasienie. Wszystko jest wymieszane niczym zawartość żołądka po wyjściu z chińskiej knajpy typu „jesz do póki nie padniesz”. 
Ogólnie przetrawić się da, ale po spuszczeniu toalety wspomnienie niestrawności nie zostanie z nami zbyt długo. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ladies like us

Tęcza nad Nowym Jorkiem